A oto wyniki dyktanda:
Lp. | Imię i nazwisko | błędów podstawowych (1) | błędów drugorzędnych (2) |
---|---|---|---|
1. | Kietlińska Iwona | - | 4 |
2. | Wróbel Barbara | 1 | 7 |
3. | Borowa Agnieszka | 2 | 3 |
4. | Gałązka Natalia | 3 | 1 |
5. | Żyłowska Wioletta | 4 | 6 |
6. | Zawadzka Anna | 4 | 6 |
7. | Rutkowski Mateusz | 4 | 10 |
8. | Żmijewska Magdalena | 5 | 3 |
9. | Kowalewska Magdalena | 5 | 6 |
10. | Walczak Anna | 5 | 7 |
11. | Gocłowska Justyna | 5 | 9 |
12. | Zawadzka Katarzyna | 6 | 4 |
13. | Szymańska Katarzyna | 10 | 1 |
14. | Przybyłowski Damian | 10 | 2 |
15. | Skarzyńska Emila | 10 | 4 |
16. | Długołęcka Iwona | 12 | 2 |
17. | Rybakiewicz Anna | 13 | 4 |
18. | Potomska Dominika | 14 | 2 |
19. | Skłodowska Aneta | 14 | 3 |
20. | Jakubik Ewelina | 14 | 15 |
1 - to błąd przeciwko zasadom pisowni z „rz”, „ż”, „ó”, „h”, „ch” i „nie” z czasownikami,
2- pisownia łączna i rozłączna, duża i mała litera, końcówki, pisowna wyrazów obcych.
Komsja oceniła, ale nie brała pod uwagę interpunkcji.
Wręczenia nagród dla wszystkich uczestników nastąpi 19. marca b.r. o godz. 18:00 na spotkaniu z cyklu „Poniedziałkowe Spotkania ze Sztuką”. Zapraszamy i zachęcamy do udziału w II Dyktandzie za rok.
Poniżej prezentujemy pełny tekst dyktanda:
Ryszard Kapuściński w książce „Podróże z Herodotem”, dzieląc się wrażeniami reportażysty, napisał zdumiewające zdania o Hindusach, z którymi zetknął się w Indiach.
Otóż pół miliarda ludzi, nie znając angielskiego, porozumiewa się ze sobą mnóstwem rodzimych języków swego kraju. Dla nich język to twarz i dusza. Swoją tożsamość określają poprzez swój język i w jego obronie gotowi byliby oddać życie, spalić się na stosie.
Przeczytawszy o tym, zadałem sobie pytanie, czy mnie stać byłoby na podobny heroizm. Któż bowiem chciałby uchodzić za tchórza czy pospolitego hultaja?
Rekompensatą ofiary niech będzie wytężony trud zgłębiania tajników mojego języka - pomyślałem - i zabrałem się do prawdziwej harówki.
Poszedłem niechybnie do księgarni naukowej, lecz - jak się wkrótce przekonałem - miałem pecha.
Arcymiła blondynka o twarzy cherubinka oznajmiła, że książka, której tak pożądam, była jeszcze wczoraj, ale wszystkich jej egzemplarzy zażądał pewien zażywny jegomość i niepodobna mu było odmówić sprzedaży.
Lekko zażenowany, że zawracam jej głowę taką błahostką, poprosiłem, ażeby pomogła mi wskazać inną księgarnię. Niebawem dysponowałem już adresem „Papirusa”, do którego świeżo dotarł z hurtowni dodruk.
Niezniechęcony tym, że muszę wziąć taxi, już w kwadrans mknąłem zielonożółtym mercedesem w szpalerze różaneczników i tui, mijając nierzadkich o tej porze przechodniów, by znaleźć się w hipernowoczesnym „Papirusie”. Tam bez kłopotów kupiłem nowo wydany „Słownik ortograficzny języka polskiego”.
Będąc w pełni usatysfakcjonowanym posiadaczem, pogrążyłem się w hipermarzeniach, że już w okamgnieniu mogę zostać mistrzem ortografii. Chyżo zacząłem ćwiczyć się w pisaniu opowieści o pierzastej piegży przeżuwającej minibefsztyki ze szczeżui albo o zszarzałym niedźwiedziu zażerającym rostbef z rzeżuchy.
Swój głód zaspokajałem chrupkimi herbatnikami, przegryzając chałwą. Półgłosem powtarzałem: „Przez ciernie do gwiazd” i tak, upajając się własnym hartem ducha, nie usłyszałem krzyku kszyka gnieżdżącego się w bukszpanie za oknem.
Oby nie zgubiło mnie tylko pyszałkostwo!