Daniel Zawistowski: "Byliśmy postrzegani jako dzikusy na rowerach" (wywiad)

Dodano: 4 października 2024 22:00, Autor: Kacper Jaworowski

Czy chłopak z małego miasta lub wsi może spełniać duże marzenia? Jak złapać rowerowego bakcyla? Czy łatwo zorganizować miejsce do ćwiczeń, gdy nie ma infrastruktury? Jakie przeszkody trzeba pokonać w społeczeństwie, które nie akceptuje twojego hobby? Co zrobić, gdy brakuje wsparcia? O tym wszystkim mówi Daniel Zawistowski w rozmowie z naszym portalem, opowiadając o świecie ekstremalnych sportów, gdzie każda chwila to stawka w grze o marzenia.
Kacper Jaworowski, Ostrowski Portal Internetowy: Skąd wziął się pomysł i zainteresowanie taką dyscypliną? Przecież nie było żadnej infrastruktury, kilka stowarzyszeń rowerowych było, ale jazdy - że tak powiem - klasycznej, więc skąd to się wzięło?
Daniel Zawistowski: Pomysł wziął się naprawdę bardzo szybko i przypadkowo. Pewnego dnia wychodziłem ze szkoły i zobaczyłem jak chłopaki ze starszych klas jeżdżą na BMX-ach. Widziałem jak jeden wsadza nogę w przednie koło i podskakuje na nim, wskakuje na krawężnik. Powiedziałem "nie, nie, ja tak muszę robić. To jest super". Zaczęło się zbieranie na pierwszy rower, jakieś tam drobne prace - koszenie trawy, wychodzenie z psem. Tak uzbierałem pieniądze i od wtedy codziennie, naprawdę cały dzień, spędzałem na rowerze, wychodziłem i jeździłem. W między czasie grałem jeszcze w piłkę nożną, ale gdy rower się pojawił, to piłka zeszła na drugi plan. Przestałem chodzić na treningi, po jakichś dwóch-trzech miesiącach, praktycznie skupiłem się tylko na rowerze.

KJ: Czy ciężko było pogodzić wszystko z nauką i szukaniem miejsca dla siebie, żeby było można gdziekolwiek trenować?
DZ: Na początku było bardzo trudno, chociaż już się trochę zmieniła mentalność i ludzie to trochę inaczej postrzegają, ale jeszcze 16 lat temu - bo tyle już jeżdżę - byliśmy postrzegani jako dzikusy na rowerach. Dosłownie, bo ludzie tak na nas mówili, przechodnie czy starsi ludzie, że "Co oni robią? Co oni wyprawiają?". Ponadto, niszczono nam hopki czy jakieś miejsca, które sobie robiliśmy. Po prostu ludzie przychodzili i niszczyli, albo co gorsza załatwiali różne "sprawy" w tamtych miejscach. Naprawdę nie wiem co trzeba mieć w głowie, żeby robić takie rzeczy. Byliśmy dziećmi, a robili tak dorośli, więc było to dla mnie nie do zrozumienia. Początki były trudne i dalej myślę, że jest trudno, bo praktycznie wszystko muszę robić sam. Na takim poziomie jak chcę to robić, potrzeba jednak trochę pracy, poświęcenia, żeby to działało. Na przykład, po ostatnich deszczach, które nas nawiedziły, musiałem w trzy dni - zamiast trenować przed pokazami, które miałem - naprawiać.

KJ: Co konkretnie trzeba było zrobić?
DZ: Trzeba było naprawić i wyczyścić wszystkie przeszkody, żeby były znowu zdatne do jazdy. Wszystko trzeba było przegrabić, zabrać kamienie, następnie uklepać.

KJ: Teraz są skateparki - jest w Małkini, jest w Ostrowi - ale nie są to duże tory. Jak wyglądały początki, gdy w ogóle nie było niczego? Wiem, że była grupa, kilku chłopaków z gimnazjum nr 2, którzy szczególnie często i gęsto jeździli. Jak sobie organizowaliście takie tory, żeby ćwiczyć?
DZ: Łopata i do roboty! Nie było innej opcji niż wykopać sobie samemu. Trzeba było sobie wszystko kupić - drewno, wkręty. Na początku robiliśmy z samego piachu, ale potem - gdy już trochę się dowiedzieliśmy co i jak - to staraliśmy się robić z drewna, żeby deszcz nie rozmywał toru, żeby wybicie było zawsze tak takie samo, bo jak na hopce wybicie się zmienia, to za każdym razem inaczej się skacze. Skateparki, które powstały w Ostrowi albo w Małkini, nawet w 5% nie pozwoliłyby do przygotowania mi się do jakichkolwiek zawodów. Po pierwsze są bardzo małe, a po drugie przeszkody nie są przystosowane do większych trików czy skoczni. Kiedyś, gdy zacząłem jeździć trochę bardziej na poważnie, zauważył mnie sponsor z Warszawy. Przyjechał wybetonować mi wybicie, właśnie żebym miał jak trenować, żebym nie musiał co chwilę sobie tego poprawiać. Niestety, po miesiącu ktoś - naprawdę bardzo się do tego przyłożył - całe betonowe wybicie zniszczył.

Źródło zdjęcia: arch. pryw./Daniel Zawistowski

KJ: Twoje pierwsze sukcesy na koncie to jest rok 2010, 2011?
DZ: Pierwszy sukces to rok 2010. Pojechałem na mistrzostwa Polski do Milanówka, wtedy największe zawody w Polsce. Jeżdżąc dosłownie - trzy, cztery razy wcześniej na skateparku - nie mając go w Małkini, wskoczyłem na czwarte miejsce w kategorii amator, gdzie byli zawodnicy z całej Polski. Było to na "dużym" rowerze - nie na BMX-ie, tylko na takim rowerze, na jakim obecnie jeżdżę, na MTB. Miałem wtedy 14 lat i było to zaskakujące, również dla ludzi, którzy jeździli, że przyjechał chłopaczek ze wsi, który nie ma nawet skateparku u siebie i rozjechał chłopaków, którzy jeździli na nich codziennie.

KJ: Różne dyscypliny mają organizacje, stowarzyszenia, w niektórych jest to jedna, w innych - jak w boksie - jest kilka, a jak to wygląda u was? Czy macie jakieś stowarzyszenie, bądź organizację zarządzającą od góry?
DZ: Wygląda to tak, że w dyscyplinie, w której ja jeżdżę, czyli MTB, jest klasyfikacja światowa, FMB World Tour, do której zbiera się punkty. Jest to otwarta organizacja, w której po prostu jeździmy na zawody, oni je organizują. W Polsce czegoś takiego nie było. Odkąd wszedł BMX na igrzyska, to powstał związek. Zacznijmy od tego, że mało od siebie dał, więcej dali ludzie, którzy w BMX już są i którym zależy żeby to poszło. Pieniądze są, ale wszystko tworzą ci ludzie, którzy od dawna to tworzą i czekali na moment, żeby było coś takiego. Jeśli chodzi o inne stowarzyszenia, grupy, to można powiedzieć, że są to grupy zawodnicze zrobione przez znajomych i po prostu nazwane "grupą", które wrzucają jakieś promocyjne materiały do Internetu. Ewentualnie jest sponsor i drużyna zawodników, którzy dla jeżdżą dla niego. Tak to wygląda. Nie ma innych związków, jakichś kategorii jak np. w boksie. Jeśli już, to jest kategoria amator i pro, ale też nie na wszystkich zawodach.

KJ: Czyli na jednych zawodach mogą być amatorzy i zawodowcy?
DZ: Tak, ale na dużych zawodach, takich właśnie jak Puchar Świata, już jest tylko jedna kategoria, ale na takich lokalnych zazwyczaj są dwie kategorie, bo ludzie się zjeżdżą zewsząd i nie każdy ma takie umiejętności.

KJ: Więc jest podobnie jak w tenisie, że są kategorie zawodów?
DZ: Tak, są rangi zawodów w Pucharze Świata, jest ranga brązowa, srebrna, złota i diamentowa. Na rangę złotą i diamentową, trzeba zostać zaproszonym i mieć odpowiednią ilość punktów w rankingu. Na srebro można się dostać bez tych punktów, ale też trzeba się postarać. W brązie mogą startować wszyscy, żeby punkty po prostu zbierać, żeby zacząć od dołu. Są też dzikie karty - można jechać, np. na mniejsze zawody i je wygrać, a przy okazji wygrać kartę na większe zawody.

Źródło zdjęcia: arch. pryw/Daniel Zawistowski

KJ: A propos dzikiej karty, to taką otrzymałeś na zawody Red Bulla w tamtym roku.
DZ: Tak, była w tamtym roku i była też trzy lata temu. Udało mi się zgarnąć dzikie karty i trochę pokazać co potrafię. Niestety, ranga zawodów, tor i przede wszystkim stres, który towarzyszył temu wydarzeniu, skutecznie uniemożliwiły mi pokazanie wszystkiego, co miałem do pokazania.

KJ: Rok temu i trzy lata temu, a w między czasie mieliśmy pandemię. Sport i kultura to dwie dziedziny, które chyba najbardziej ją odczuły. Nawet popularne dyscypliny sportowe czy profesjonalne, długo istniejące kluby i organizacje borykały - albo nadal borykają - się z problemami. Jak z tym wszystkim było w waszej dyscyplinie?
DZ: U nas, tak jak w większości sportów, wszystko ustało na jakiś czas. Niestety po pandemii wszystko się pogorszyło. Już nie ma tak dużo zawodów lokalnych, to powoli wraca, bo jesteśmy jakiś okres po pandemii, aczkolwiek... brakuje tego po prostu. Widać, że zawodów jest mniej. Ciężko mi wytłumaczyć dlaczego, bo sam nigdy nie organizowałem zawodów, ale jest to zauważalne. Aczkolwiek zawodów rangi światowej nie brakuje, to się nie zmieniło.

KJ: Ale jeśli trzeba punktować, to im mniej takich zawodów, tym ciężej będzie się dostać na zawody rangi światowej?
DZ: To na pewno, aczkolwiek wydaje mi się, że jest ustalona punktacja, która bierze na to poprawkę. W Polsce w tym roku mieliśmy jedne zawody, w Rzeszowie, brązowej rangi, a za rok bardzo możliwe, że będzie to srebrna ranga. W kraju brakuje tego typu zawodów, bo tak naprawdę, brakuje infrastruktury. Żeby zrobić takie zawody, muszą być do tego przystosowane skocznie. Wiadomo, przyjadą chłopaki np. ze Stanów, którzy są przyzwyczajeni do trochę innych standardów.

KJ: Myślę, że to może być kwestia sukcesu. W Stanach, swego czasu, bardzo popularny był Tony Hawk - co prawda jeżdżący nie na rowerze, a na desce - ale to również ćwiczy się na skateparku. Może wystarczy, że jedno-dwa nazwiska, wypłyną? W Polsce, jeszcze do niedawna, nie było toru dla panczenistów. Odbyły się Igrzyska Olimpijskie 2014, wygrał Zbigniew Bródka. Nikt się nie spodziewał, on zdobył złoty medal i zrobił się tor. Może tu też potrzeba nazwiska?
DZ: Jest Dawid Godziek, który wygrał w tym roku cały ranking FMB i wygrał, tak naprawdę, wszystko w tym roku. Chociaż, jeżeli na igrzyska jedzie zarząd jakiejś dyscypliny, która nawet nie startuje, bo się nie dostała, no to o czym mamy mówić? Jeżeli pieniądze szłyby stricte na rozwój zawodników... Albo sytuacja, że zawodniczka nie miała roweru, była taka sytuacja, że nie miała (Daria Pikulik, srebrna medalistka na IO 2024 - przyp. red.), no to o czym my rozmawiamy? Poleciały całe rodziny działaczy na wakacje, a zawodnik, dla którego są zawody i bez którego nie byłoby pieniędzy, musi szukać transportu na własną rękę, a pieniądze powinny iść na niego... Coś tu jest nie tak i trzeba to zmienić.
REKLAMA


KJ: Zgadzam się. Tym bardziej, że na igrzyskach są też dyscypliny, z których - poza igrzyskami i osiągniętym sukcesem - ciężko się utrzymać.
DZ: Tak, np. z łucznictwa, to nie wiem jak można zarobić na życie. Nie ujmując w żaden sposób, aczkolwiek wydaje mi się, że nie ma zawodów w łucznictwie co tydzień, dwa. Nie wygrywa się z nich po 1000, 2000 zł wzwyż i sponsorzy raczej nie widzą sensu sponsorowania zawodów. Dałem tylko taki przykład, ale innych przykładów jest dużo.

KJ: Musiałoby się zmienić podejście, pewnie większości, związków sportowych.
DZ: Jednak nie oszukujmy się. Jeżeli jakiś sport nie generuje oglądalności, nie generuje zysków, to nie generuje też przychodu. Nikt nie będzie dawał milionów na sport, którego nikt nie ogląda, to też jest prawda, tak?

KJ: Tak, aczkolwiek jest jakaś nisza. Chociażby wspomniany wcześniej Red Bull swego czasu bardzo mocno wszedł w sporty ekstremalne, które są dość specyficzne, raczej nie miały jakiejś wielkiej publiki, może pewne pojedyncze wydarzenia.
DZ: Tylko samo właśnie "ekstremalne", zawsze jest ta nutka tego, że coś może pójść nie tak. Ludzie w Internecie oglądają takie filmiki dla samych siebie, że coś się może stać. Kultura tego, że ktoś komuś coś życzy źle, jest bardzo szeroka. Nie, że w Polsce, a ogólnie, na świecie. Zresztą ludzie lubią adrenalinę, więc na pewno lepiej się to ogląda. Ostatnio Dawid Godziek wrzucił do Internetu film, gdzie skacze na pociągu i film wygenerował w dwa dni 70 mln wyświetleń. Nie wiem co wspomniany łucznik musiałby zrobić, żeby wygenerować podobny zasięg.

KJ: Porozmawiajmy jeszcze o ostatnich latach. Zawody Red Bulla trzy lata temu, czy to pierwszy duży sukces? Jeśli chodzi o rangę zawodów, o osiągnięcia?
DZ: Wydaje mi się, że nie. Brałem już udział w podobnych zawodach, może nie tak dużych, ale też zdobywałem na nich zadowalające miejsca, jednak takiej rangi zawodów jeszcze nie było w Polsce. To wydarzenie rangi złotej, transmisja w telewizji, to wszystko zrobiło swoje, a przede wszystkim tor. Przyjechali ludzie z zagranicy i powiedzieli, że to nie są duże skocznie, tylko ogromne skocznie. Jak przyjeżdża chłopak, który wygrywa zawody na świecie i mówi, że to są ogromne skocznie, to dla chłopaka, który przyjechał z Małkini - ze swoich hopek - skocznie były po prostu niewyobrażalnie wielkie. Przejechanie toru, było na początku wielkim wyzwaniem. Skoczenie pierwszej 15-metrowej skoczni... naprawdę trzeba się było przełamać, żeby skakać, a przed 15-metrową skocznią był jeszcze 5-metrowy zeskok z dachu, który też trzeba było ogarnąć, pokonać. Nie było to łatwe psychicznie i dla moich umiejętności. Właśnie w tamtym momencie uświadomiłem sobie, że jeszcze mogę rywalizować z chłopakami na poziomie europejskim, a nawet światowym, tylko muszę sobie zrobić dobre miejsce do ćwiczeń, żeby móc dalej się rozwijać.

Źródło zdjęcia: arch. pryw./Daniel Zawistowski

KJ: Więc jaki tor byłby dobry, żeby ćwiczyć do tak wysokiej rangi zawodów, ale też żeby mógł służyć osobom początkującym, aby złapały bakcyla? Jak powinien wyglądać taki tor?
DZ: Nie ma toru, który spełniałby taki wymóg. Muszą być to oddzielne trasy, obok siebie. Ktoś, kto nigdy nie skakał na rowerze, gdyby spróbował, gdyby nawet zjechał z tego zjazdu, poczuł tę prędkość, na pewno już by się samej prędkości przestraszył. Trzeba po prostu stopniowo, tak jak my. Najpierw były małe hopki, potem trochę większe, trochę się oddalało i wszystko było budowane z czasem. Nawet u mnie, gdzie mam swój tor, mam dwie mniejsze hopki, z których każdy dałby radę skoczyć lub je przejechać, bo można zacząć od przejeżdżania, żeby trochę się oswoić. Wracając do pytania, nie ma takiego jednego toru, może skatepark bardziej, ale na pewno nie skocznie na takie zawody, na które ja trenuję. Dla przykładu, na zawodach w Katowicach, wybicie drugie miało 4 m. Samo wybicie, więc wylatuje się na niewyobrażalną wysokość, w powietrze. Trzeba paru lat, żeby się oswoić z samym lotem.

KJ: Czyli powinno być to coś takiego, jak kompleks skoczni?
DZ: Bardzo dobre porównanie do skoczni narciarskich, gdzie jest ich kilka obok siebie. Z tej dużej, trzeba coś potrafić i nawet sam najazd na dużą skocznię, generuje adrenalinę. Można porównać też do jazdy samochodem. Zaczynamy od mniejszych silników, żeby z czasem pozwolić sobie na mocniejszy samochód. Trzeba się obyć, polepszyć umiejętności, żeby nad nim zapanować.

KJ: Prowadzisz zbiórkę na tor. Jak idzie?
DZ: Otworzyłem zbiórkę, ponieważ nie jestem w stanie sam opłacić wszystkiego. Muszę zadbać o cały tor, przygotować go do jazdy, na szczęście mam wsparcie w postaci roweru, części rowerowych od Dartmoor Bikes, całego sprzętu i ochraniaczy od Leatt, więc chociaż o to nie muszę się martwić. Zbiórka ciągle trwa i idzie całkiem dobrze, zebrałem tyle, ile spodziewałem się, że zbiorę. Uruchomiłem ją po to, żeby stworzyć sobie jedną hopkę, do nauki. Potrzebny do tego jest plastik, który jest dość drogi. Gdybym sam miał zbierać tę kwotę, to musiałbym jeszcze zbierać z rok, a nie chcę sobie robić takiej przerwy, bo wiem, że znajomi w całej Polsce trenują, mają takie miejsca i nie próżnują. Ja zamiast ćwiczyć i trenować, to muszę zbierać pieniądze na rozwój, więc dlatego bardzo dziękuję każdemu kto wpłacił. Jeśli ktoś chciałby jeszcze wspomóc, to bardzo gorąco zachęcam!

KJ: Wracając do zawodów - dwa tygodnie temu byłeś na zawodach pokazowych.
DZ: Tak, dwa tygodnie temu byłem na pokazach Freestyle Heroes w Łodzi, tym razem na ósmej edycji.

Źródło zdjęcia: arch. pryw./Daniel Zawistowski

KJ: W jednej zapowiedzi przeczytałem, że jako stały bywalec.
DZ: Tak, stały bywalec. Jestem tam chyba od trzeciej edycji. Właśnie w Łodzi udało mi się pierwszy raz wylądować salto na trójkołowcu do driftu, trike bike'u. Pierwszy w Polsce, nawet w Europie nikt tego nie robi, więc bardzo fajnie. Czasem robimy takie pokazy po całej Polsce, na które też bardzo gorąco zapraszam. Pokazy to inna forma, bo chcemy pokazać ludziom co potrafimy, nie koncentrujemy się tak stricte na przejeździe, jest tam bardziej luźna "atmosfera". Lądowanie jest na poduszkę, więc jest dużo mniejsza szansa, że coś się stanie, dlatego wszyscy skaczą z uśmiechem na twarzy.

KJ: Więc jest to bardziej forma zachęcająca ludzi do zainteresowania?
DZ: Właśnie tak. Robimy sobie zawody między sobą, np. na najwyższy skok nad tyczką, czy chłopaki na motocyklach mają mini zawody. To robi robotę, dzieciaki po pokazach są niesamowicie ucieszone, a przed pokazem jest godzina na spotkanie się z nami, zobaczenie toru, rowerów, motocykli, zrobienie sobie zdjęcia. Widać w dzieciach, że to lubią. Wydaje mi się, że gdybym ja - w wieku, gdy zaczynałem jeździć - pojechał na coś takiego, na pewno bym złapał ogromną zajawkę.

KJ: Czyli wracamy do początku. Musi być infrastruktura, bo chęć jest.
DZ: Musi być infrastruktura, szczególnie teraz, gdy jest tak dużo rozpraszaczy dzieci - jest komórka, jest wszystko. Naprawdę, obecnie żeby dziecko wyszło i robiło coś z własnej woli, trzeba je jakoś zachęcić. Jak np. z hulajnogą, gdyby był skatepark, to dziecko idzie na skatepark i się niczym nie martwi, a potem spokojnie wraca. Ale na taki sport, to trzeba już więcej poświęcić. Jeśli ma się własny tor, trzeba regularnie naprawiać, zbudować coś nowego, po prostu trzeba o to dbać, więc jest to również samodyscyplina. Mnie to nauczyło, bo skocznie miałem jakieś 6 km od siebie, więc zanim miałem samochód, to plecak, łopata między plecak - tak żeby nie wypadła - i jedziemy kopać. Od tylu lat nic się nie zmienia, nic się nie dzieje. Teraz mógłbym tak samo napisać.

KJ: Na koniec zapytam jeszcze - jakie plany na przyszłość?
DZ: Na pewno cieszyć się z tego, że mogę to dalej robić. Były kontuzje, parę razy wypadł mi bark. Zrobiłem sobie operację, więc póki co jest spokój. W planach są następne Freestyle Heroes, w marcu, w Gdańsku i w Krakowie, na które serdecznie zapraszam. Priorytetem przede wszystkim są najbliższe zawody w Andrychowie i powoli będzie się kończył sezon zawodów, więc skupię się na zakupieniu plastiku i zrobieniu sobie skoczni, żeby przez jesień doprowadzić wszystko do porządku. Jeśli zima pozwoli, to będę jeździć, muszę się przygotować. Dobrze poćwiczyć, bo jak mówiłem - mam jeszcze coś do pokazania w następnym roku.

KJ: Dziękuję za rozmowę i życzę przede wszystkim zdrowia, dobrych wyników i sukcesu w budowie toru.
DZ: Dziękuję.

Źródło zdjęcia: arch. pryw./Daniel Zawistowski

Wykorzystane w artykule zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Daniela Zawistowskiego. Zbiórka na tor trwa do 8 października 2024. Zbiórkę można wesprzeć dowolną kwotą, pod tym linkiem.

Zobacz również

Wywiad z Miłosławą Skoczek-Śliwińską, ostrowską artystką rzeźbiarką (wideo)

13 listopada 2023, Redakcja

Miłosława Skoczek-Śliwińska, w rozmowie z Anną Krajewską opowiedziała o tym dlaczego wybrała artystyczną drogę, jaki wpływ na nią miał rodzinny dom i ojciec rzeźbiarz, jak wyglądają prowadzone przez nią warsztaty dla kobiet oraz nad czym obecnie pracuje.

Wywiad z Karoliną Dawid, młodą wokalistką i aktorką musicalową (wideo)

28 lipca 2023, Redakcja

Ambitna i utalentowana Karolina Dawid, w rozmowie z Anną Krajewską opowiedziała o tym, jak znalazła się we włoskim Rimini, gdzie wygrała międzynarodowy festiwal, o swojej ambicji, motywacji i rodzinie, a także co chciałaby robić w przyszłości.

Wywiad z Branko Bielopotockym, choreografem i tancerzem (wideo)

30 czerwca 2023, Redakcja

Branko Bielopotocky w rozmowie z Anną Krajewską opowiedział o swojej ścieżce zawodowej, tym jak ze Słowacji trafił do Ostrowi Mazowieckiej, pracy z dziećmi, wyjazdach ze swoimi tancerzami i planach na utworzenie Mega Crew.

Komentarze

Add comment
Brak komentarzy

Komentarze publikowane pod artykułami są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Właściciel portalu nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii.

Katalog firm promowane

Miód Malina Catering Dietetyczny

07-300 Ostrów Mazowiecka

ZHUP "MARK" S.C. Ryszard Kunka Marcin Kunka

ul. Sikorskiego 51A
07-300 Ostrów Mazowiecka

Meble wysokiej jakości na zamówienie!

KARO-MEBLE

ul. Wileńska 13
07-300 Ostrów Mazowiecka

MEBLE PRODUKOWANE NA INDYWIDUALNE ZAMÓWIENIE KLIENTA

Regulamin | Polityka prywatności | Reklama | Kontakt

UWAGA! Ta strona używa plików cookie i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, dostosowywania stron do indywidualnych potrzeb użytkowników oraz w celach reklamowych i statystycznych. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza, że pliki cookie będą zapisywane w pamięci urzadzenia. W każdym momencie można zmienić te ustawienia. Szczegóły w Polityce Prywatności. [Zamknij]