W poniedziałek w Małkini zdarzył się wypadek. Autobus PKS, wynajęty jako gimbus, zderzył się z pociągiem. Zginęło pięć osób (w tym kierowca), jedna dziewczynka nadal walczy o życie.
Okoliczne miejscowości zatrzęsły się od relacji, często sprzecznych, większość rozmów rozpoczynała się: "A słyszałeś o tym wypadku?" Trudno było nie słyszeć. Telewizja, radio, mniej lub bardziej lokalne gazety, pan z warzywniaka, kasjerka z banku, pani z mięsnego – wszyscy mieli jeden temat, w końcu nie codziennie w Małkini autobus z dzieciakami wjeżdża pod pociąg.
Jak się okazało, mieszkańcy Małkini i okolicznych miejscowości, byli doskonale poinformowani, gdyż większość wiedziała, co było przyczyną wypadku. Dziwnym trafem tylko, relacje się nieco różniły. Pierwsza, którą usłyszałam, to o wpadnięciu w poślizg, druga - to o zawieszeniu autobusu na torach tak, że się zaczepił i nie mógł zjechać, trzecia, że kierowca nie zauważył pociągu, czwarta, że był pijany, piąta, że wysiadły hamulce. Czekałam tylko na opinię, że to wszystko przez atak UFO.
Zabawne było również, że relacje mediów ogólnopolskich często mijały się z prawdą, ledwie o nią zahaczając. Lekceważenie prowincji? Niedbałość o szczegóły? Grasujący chochlik? Nie mam pojęcia. Wiem jedno, relacje w TV niekoniecznie muszą odzwierciedlać rzeczywistość.
Dziś już wiadomo co się stało. Po sprawdzeniu tachografu okazało się, że ostatni odcinek przed zderzeniem autobus jechał ze stałą prędkością 30 km/h. Prawdopodobną okazała się wersja, że kierowca dojeżdżając do przejazdu odwrócił się w stronę opiekunki dzieci i zabawiał ją rozmową. W międzyczasie nadjechał pociąg i doszło do zderzenia, w wyniku którego na miejscu zginął kierowca, opiekunka dzieci i jej matka oraz dwóch chłopców. Jedna dziewczynka (córka opiekunki) walczy o życie w warszawskim szpitalu.
Jak to możliwe, że kierowca z przeszło trzydziestoletnim stażem pracy w zawodzie zlekceważył znak STOP? Nie zwrócił uwagi na krzyż świętego Andrzeja, zignorował przejazd kolejowy. Jak daleko jeszcze będzie sięgać ludzka bezmyślność. Dlaczego nikt nie reaguje, gdy kierowca zabawia rozmową pasażerów siedzących z tyłu, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje na drodze?
Swoją drogą to jest wiele przyczyn niedyspozycji kierowców. Poza wrodzoną bezmyślnością i fałszywym poczuciem doskonałości są również przyczyny fizyczne. W ostrowskim PeKaeSie jest kierowca, który nie słyszy na jedno ucho, są tacy, którzy niedowidzą i zatrzymują się parędziesiąt metrów za przystankiem. Ciśnie się zatem pytanie: dlaczego przy badaniach okresowych nie wyjdą na jaw takie ułomności? Odpowiedź jest bardzo prosta, aczkolwiek mało komu znana. Zakładowy lekarz, przyjmujący w Ostrołęce, za drobną opłatą 40 złotych podpisuje każdemu zdolność do wykonywania zawodu, nie widząc delikwenta na oczy. Czy można się zatem dziwić, że kierowcy czasem zabijają tego czy owego?
[email protected]