Zwiedzając swoje miasto ostatnimi czasy natknęłam się zgoła niespodziewanie na osobę, której nie widziałam od ukończenia liceum. Ładnych to już parę lat minęło. Kiedyś paliłyśmy razem papierosy w szkole, parę razy byłyśmy na wspólnych wagarach, a później... a później zniknęłyśmy sobie z oczu. Ona wyjechała oglądać wielki świat, ja swój oglądałam przez pryzmat Internetu. Tak minęło parę lat.
W międzyczasie skończyłam jakieś studia, inne zaczęłam, urodziłam Miśkę, pozwoliłam się wydrukować tu i tam. Ona pracowała gdzieś tam w Stolicy i coś tam robiła. Później poznała chłopaka, urodziła dziecko i powróciła do domu rodzinnego. Dziś nie pracuje, bawi się w panią domu i marzy o innym życiu.
Czy małe miasto ogranicza? Czy trzeba ruszyć w świat, by odnaleźć swoją tęczę? Jeśli egzamin dojrzałości potraktować jako start życiowy, to stałyśmy w tym samym miejscu. Małe miasto, identyczna szkoła, podobny bagaż doświadczeń. Jeśli wykładnikiem powodzenia w życiu miałyby być oceny na maturze, to z ową koleżanką reprezentowałyśmy podobny poziom – zdolne, acz leniwe – średnia w okolicy 4,0.
Co takiego się wydarzyło w naszych życiach, że ja stoję na progu kariery, powoli realizuję plan, który sobie kiedyś założyłam, a ona... ona marzy. O kimś innym, gdzieś indziej, o czymś innym. Brakuje jej odwagi, by rozpocząć walkę o siebie. Po cóż zatem duże miasto, do którego wiele osób ciągnie niczym ćmy do lampy?
Migracja nie jest wynalazkiem mojego pokolenia, tak samo jak niechęć do własnego małego miasteczka. Mówią brak perspektyw, brak możliwości rozwoju, brak widoków. Owszem, to prawda, moja ścieżka również zahaczyła o metropolię, ale tylko chwilowo, jakby przez pomyłkę, by rozwinąć siebie, by wyrównać szansę. Teraz jestem tu i potrafiłam się znaleźć w lokalnej społeczności.
Kilka lat temu, gdy rozpoczęła się moja przygoda z Internetem, tak samo nie widziałam miejsca dla siebie, a raczej wiedziałam, że to, co właśnie robię, nie daje mi satysfakcji i spełnienia. Miałam świat równoległy – książki, ale one nie mogły nadać sensu życiu. Internet w moich w nim początkach, był dla mnie sposobem komunikacji z ludźmi. Najpierw rozmowy o niczym, nieco później poważniejsze dysputy, które wymuszały natychmiastowe dokształcanie. Gdy już się zadomowiłam w sieci na dobre, dostałam propozycję pisania do jednego z internetowych periodyków. To się okazało TYM. Tym, co chcę robić, w czym się odnajduję. I tak trwam, coraz bardziej powiększając zasięg działania: Poślizg, pisma papierowe, praca w Fundacji... Co będzie dalej?
Czy jestem szczęśliwa? Czasem. Ale szczęście, to właśnie chwile, a nie stan ciągły, w którym można się pławić. Dbam, by nie zabrakło mi celów, by zawsze było do czego przeć i o co walczyć.
Nic nie jest nas w stanie ograniczyć; ani małe miasto, ani układy rodzinno-zawodowe, ani pieniądze czy ich brak. Jedyne co może, to strach przed nieznanym. Ale to nieznane, jest podobne do znanego, tylko jeszcze o tym nie wiemy...
[email protected]